Babka przyzwalająco pokiwała głową.
— Dobrze, — rzekła, — dobrze, czemu nie? chatynkę swoję i kawałek swojéj ziemi po ojcach ma. Przytém rzemieślnik... Ajaj! Jakby było dodobrze[1]! Kab tolko żeniłsia!
— Oj, oj! — tryumfująco zadzwoniła Pietrusia, — dalibóg ożeni się! mówił mnie nie raz, ale sto razy...
Tak mówiąc, rozpromieniła się cała. Z młodziutkich wesołych oczu jéj trysnął snop promieni, zęby jak perły błysnęły z za czerwonych warg. I wielka, niezmącona radość tak ją całą napełniała, że nie mogąc na miejscu wysiedziéć, zeskoczyła z pieca i zaczęła, po izbie kręcąc się, na całe gardło wyśpiewywać.
— Jeść u menie mój mileńki
Wsia moja rodzina,
Jak przyjedzie on do menie
Szczaśliwa hadzina!
Izba była pustą, bo w niedzielny ranek Piotr z Piotrową pojechali do kościoła, a chłopcy na ulicy wiejskiéj z rówieśnikami hulali. Piosenka, przez Piotrusię rozpoczęta, miała drugą, trzecią i czwartą strofę, i dziewczyna prześpiewała je wszystkie, jak fryga zwijając się po izbie, stół mokrą szmatą wycierając, do pieca na gotującą się strawę zaglądając, kury nakoniec, które na środek izby powyłazi-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – dobrze.