na żadną inną dziewkę ani spojrzał. W nią oczy wlepił i do chaty braterskiéj chodził a chodził. Przyjdzie bywało, i bez potrzeby żadnéj zasiedzi się na ławie godzinę i dwie. Czasem orać trzeba, albo kosić, albo młócić a on siedzi i za dziewczyną oczyma wodzi, na krzątanie się jéj i skoki patrzy, śpiewania jéj słucha i gniewliwa twarz jego łagodnieje tak, że można-by ją, zda się, niby masło na chleb posmarować. Piotrowi już raz powiedział.
— Biedna ona, czy nie biedna, ja do niéj swatów przyślę...
— Przybłęda, — zauważył Piotr.
— Przybłęda, czy nie przybłęda, swatów przyślę, żebym tylko u niéj przychylność jaką zobaczył.
Ale przychylności dla niego w Pietrusi nie było ani śladu. Jak Stepan w nią, tak ona w Michałka Kowalczuka oczy wlepiła i tak samo jak inne dziewczęta z płaczém teraz babce mówiła.
— Nie chaczu! Za niszto nie chaczu! bić będzie! jeszcze kiedy zabije!
Po tém, co powiedziała jéj babka o przyszłym a niezawodnym losie Michałka, wypłakała się i znowu krzątać się po chacie i śpiewać zaczęła:
— Ni tam szczaście, ni tam dola,
Hdzie bohaty ludzie,
Kto z miłości sia załuczyć
Tomu miłość budzie!