Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

wnątrz drzwi komory. Przyczém wyglądał tak strasznie i tak przeraźliwie klął dziewczynę, którą już teraz na pewno, jak mówił, w pułapkę pochwycił, że zrazu krzyknęła ona w niebogłosy i ciemno zrobiło jéj się przed oczyma. W mgnieniu oka przecież odzyskała przytomność i może na pamięć przyszły jéj słowa i rady babki, bo z twarzą czerwoną jak piwonia, z iskrzącémi się oczyma, zaciśniętemi usty, wyrwała się z objęć chłopa, i obie ręce w górę podniosła. Raz, dwa, trzy w pysk! taj hodzi! Stepan jak oparzony z komory wyskoczył, a potém i z chaty. Uczynił to głównie dla tego, że usłyszał w sieniach kroki Piotra, a świadka wstydu swego miéć nie chciał. Pietrusia w ogniu i łzach cała, upadła do kolan babki, która nakrzyk jéj zsunęła się z pieca i na kiju wsparta, stała przed drzwiami komory, kościanemi szczękami gwałtownie poruszając i bielmem zaciągniętemi oczyma zdając się z natężeniem wpatrywać w przestrzeń. I teraz jednak nie wybuchnęła ona ani gniewem, ani lamentem, tylko żółte jéj ręce po chwilowém błądzeniu w powietrzu znalazły głowę wnuczki i ogarnęły ją tak jak gdyby drogi jakiś przedmiot utracony, na nowo chwytały. Po chwili rzekła:
— Nu, Pietrusia, już nam tu niéma czego popasywać... Już tobie tutaj dobréj doli nie będzie. Pokłońmy się Piotrowi, i Piotrowéj żonie za chleb i za sól i gdzieindziéj mandrujmy.