były ciągle spuszczone, a ręce z sierpem na spodnicę opadały. Od kilku już godzin żęła, dzień był skwarny i gęste bujne krople znoju świeciły na ogorzałém jéj czole i policzkach tak prawie czerwonych, jak polny mak, który z ciemnych włosów opadał jéj za ucho. Kowalczuk patrzał w nią jak w tęczę. Zdawało się, że przypatrywał się tak tym kroplom potu, któremi twarz jéj gęsto skropioną była.
— Cóż ty? — zaczął znowu — pracujesz a horujesz...
— Horuję — odpowiedziała.
— Jak ten wół w jarzmie?
— Jak ten wół...
— U cudzych ludzi?
— U cudzych.
— I starą babulę przy sobie żywisz.
— Żywię.
Znowu krok bliżéj ku niéj postąpił.
— A czemu za Stepana Dziurdzię nie poszła? — zapytał.
— Bo nie chciałam — odpowiedziała.
— A namawiali ludzie?
— Namawiali.
— I babula kazała?
— Kazała.
— To i czemuż nie szła? Było iść, we własnéj-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.