trowa, choć starsza i schorowana, daleko lepiéj od niéj wyglądała. Wiadomo, żona pijaka, siedzącego po uszy w długach, u żyda arendarza zaciągniętych, mająca chatę kurną jeszcze i drobnych dzieci pełną, a komorę prawie pustą, tyć i wesoło sobie bajdurzyć nie mogła. Na Agacie wyraźnie odbijały się spokój i dobrobyt, na Rozalii Stepanowéj charakter zapalczywy, a złem pożyciem małżeńskiém do stopnia prawie wściekłości rozjątrzony; na Parasce, żonce pijaka Szymona — skłopotanie i nędza. Tuląc i kołysząc dziecko, które w piersi matczynéj mało znajdowało pokarmu i rozkrzyczało się w niebogłosy, z podziwem, pełném świętobliwego jakby poszanowania, wciąż powtarzała. — Dwa sadła i dziesięć ścian płótna! oj, Bożeż mój Boże! dwa sadła, dziesięć ścian płótna i dwanaście par kiełbas... oj, Bożesz, mój Boże!...
Bogactwu takiemu, które aż tyle rzeczy bez ostatecznego ogłodzenia poszkodowanych z komory ukraść pozwalało, dosyć nadziwić się i nalubować nie mogła! Nie zazdrościła, owszem, żałowała krewniaków, że im się taka szkoda stała, ale oczy jéj zachodziły łzami. Dawało to jéj miarę i żywne uczucie biedy własnéj. Zaś czarne oczy Rozalki rozpalały się coraz bardziéj, błyskały i latały jak u oszalałéj, a język, szybciéj jeszcze latał niż źrenice. Przekleństwa najstraszliwsze na nieznanego złodzieja miotała, lecz wiadomém to już było, że
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.