Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

niéj napoje te kupowali i potém dziękowali jéj i chwalili ją przed wszystkimi, mówiąc, że ona bardzo ciekawa, i dlatego wiele rzeczy poznała, a za ciekawością swoją to już i lubienia żadnego znać nie chce. Milsze jéj było ziółko w lesie, niż chłop na dobréj roli, albo nawet i panicz we dworze. I była-by sobie Marcysia spokojnie żyła i swoje robiła, bo nie miała nikogo, coby ją do czegokolwiek przymuszał, a w siole wszyscy już i przyzwyczaili się do tego, że inną sobie była jak wszystkie dziewki! Bywało, mówią o niéj: „z inném sercem i innemi myślami urodziła się.“ I dawali jéj święty spokój. Ale ot, na nieszczęście Marcysi, polubił ją jeden dworski człowiek, guberner, czy pisar, czy co takiego. A ona z niego żartowała sobie tak jak i ze wszystkich. Stanie bywało przed kościołem, tam gdzie i on stoi, jak królewna jaka, w spódnicy stużkami naszywanéj w cienkiéj koszuli, w koralach i bursztynach na szyi i śmieje się z gubernera, białe zęby mu pokazując. On długo cierpiał i wszystko ją prosił, żeby go polubiła, aż kiedy zobaczył, że nic z tego nie będzie, w straszną złość wpadł, do miasta pojechał, przed księdzami i wielkimi urzędnikami skarżył się, że ot, tak a tak, Marcysia jest wiedźmą. Wtenczas w siole zrobiło się jak w piekle. Pozjeżdżali się księdzy i urzędniki wielkie i zaczęli nad Marcysią robić śledztwo. Zebrali z sioła lu-