Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

pa trochę dziewka, z nieładną lecz hożą twarzą i błyszczącemi, błękitnemi oczyma, jękliwym jakimś głosem Pietrusię pozdrowiła i zaproszenia nie czekając, tuż przy niéj na przyzbie usiadła. Dwie kobiety znały się z sobą od lat najmłodszych i często żęły na jednym zagonie, grabiły na jednéj łące, razem śpiewały i w karczmie lub na odbywającém się pod gołem niebem ihryszczu tańczyły i dokazywały. Wczoraj, gdy kowalowa piérwsza na ogień przyszła, Franka zadumała się o czemś tak głęboko, że nawet na chwilę o blizkiéj obecności Klemensa zapomniała. Z twarzy jéj można było wtedy wyczytać, że coś sobie obmyśliwała, jakieś zamiary i nadzieje w głowie swojéj snuła. Teraz, z temi zamiarami i nadziejami do kowalowéj przyszła i chwilę pomilczawszy, jękliwym głosem zaczęła.
— Oj, biedna ty Pietrusia, biedna! Wielmi już ludzie na ciebie nastają. Wykrzykują taj, wymyślają...
Kowalowa żywo zwróciła się ku dziewczynie i pytaniami ją zasypała. Co mówią? Kto mówi? Czy i Piotr Dziurdzia także rozgniewany i Piotrowa i Łabunowie i Bodruki? Franka wszystko, co we wsi o Pietrusi gadano, powtórzyła, a potém ramię swe zarzuciła jéj na szyję. Przymilając się, oczy mrużąc, dłonią po twarzy kowalowéj gładząc, zaczęła:
— Ja do ciebie, Pietrusia, z wielką prośbą...