Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

potu, aż chustkę na głowie przekrzywiła, bardzo nie w porę przyszła jéj ta żarliwa prośba przyjaciółki. Lecz serce nie kamień. Istotnie gdyby Franka za Klemensa wyszła, było-by to dla niéj takiém samém szczęściem, jak dla niéj było wyjście za Michałka. Istotnie, Piotr był dobrym człowiekiem, syna lubił i możeby bardzo nie sprzeciwiał się jego woli, gdyby on naprawdę miał tę wolę.
— Nu — rzekła — dobrze... babula mnie kiedyściś rozpowiadała o takiém ziółku... Nigdy ja go jeszcze nikomu nie dawałam... ale tobie, cóż już robić? Może i dam. Jeżeli znajdę, to dam, ale nie wiem, czy znajdę. Przyjdź dowiedziéć się jutro...
Franka aż na ziemię osunęła się z radości i kolana znachorki objąwszy, całować je zaczęła. Potém z ziemi poskoczyła i wyprostowana, obie ręce na kłębach oparła. Była to postawa tryumfująca. Radość i tryumf biły z czerwonéj pucołowatéj jéj twarzy i błękitnych, błyszczących oczu. Zdawać się mogło, że nawet mały, u czoła wklęsły nos jéj, stał się więcéj zadartym. Nogą tupnęła i splasnęła rękoma.
— Ot ja im wtedy dam, ot ja im wtedy pokażę, i dziadźkom i dziadźkowym żonkom. Na próg do swojéj chaty nie puszczę... kupnę spódnicę włożę i przed oczyma ich chodzić w niéj będę... jak zobaczę, że która chleb je, jedną ręką kiełbasę, a drugą figę jéj pokażę...