Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

A co u kowalichy słychać? Zioła warzy, ropuchy hoduje, czy z czortem rozmawia? ha?
Franka zrazu odpowiadać nie chciała i spróbowała iść daléj, lecz Rozalka znowu za spódnicę ją przytrzymała.
— Czego uciekasz? — mówiła; — pilno tobie do dziadźkawych kułaków i dziadowego łajania? Na masz, siadaj tu i jédz. Pogadamo.
W rękę wcisnęła jéj ogórek, chłodny, duży, zielony ogórek i taki sam drugi z za koszuli wyjąwszy, na spadzistości pola pomiędzy ostami usiadła. Ofiarowany przysmak zjednał Frankę dla kobiety, względem któréj zresztą żadnych przyczyn do niechęci lub gniewu nie miała. Owszem, Rozalka okazywała jéj nawet niejaką życzliwość i gdy jéj w chacie bardzo dokuczano, ujmując się za nią, ze stryjenkami jéj srodze się raz pobiła. Było to zresztą rzeczą dość prostą. Nie miała nic do zazdroszczenia France, a litowała się trochę nad jéj sieroctwem. Obie tedy usiadły pod krzaczystemi ostami i, gryząc ogórki, w zmroku szeptać zaczęły. Ogród, przy którym znajdowały się, był pusty, na ścieżce żywéj duszy nie było. Rozalka dopytywała się u dziewczyny, czego do kowalichy chodziła, a Franka wnet rozrzewniła się znowu nad swoją dolą i jęczeć zaczęła.
— Oj, jaka ja nieszczęśliwa, to już nieszczęśliwszéj chyba na świecie niéma. Wiadomo, sierota