i uboga, tak prawie jak w cudzéj chacie zostająca. I wszystko to samo i tak samo — wyjęczała, jak godzinę temu przed Pietrusią. Rozalka głową ze współczuciem kiwała a potém zapytała:
— A czego ty do kowalichy chodziła?
Ale Franka swoje daléj prawiła.
— Bóg że to wiedziéć może, czy on lubi czy nie lubi, ale mnie zdaje się, że taki troszkę lubi. Już dwa roki temu pod studnią, jak dał mnie ktościś w kark, to aż w krzyżach trzasło, patrzę... Klemens. Ja mu wodę z wiadra wprost w oczy...
I tak daléj, do końca. Wszystko to samo i tak samo jak przed Pietrusią. Rozalka nie sprzeciwiała się i nie przerywała, po chwili jednak zapytała znowu:
— A czego ty do kowalichy chodziła?
Ale Franka nie wygadała jeszcze wszystkiego, co jak codzienny pacierz, w głowie jéj siedziało.
— A innym razem, — jęczała, — to miesiąc i dwa i trzy ani spojrzy i tak samo inne dziewczęta zaczepia...
— Czego ty do kowalichy chodziła?
— Ja i wierzę i nie wierzę, żeby mnie Bóg wszechmogący takie wielkie szczęście dał...
— Czego ty do kowalichy chodziła?
Pomimo całéj dyplomacyi, jakiéj w tym razie użyć zamierzyła, Rozalka była już blizką wybuchu. Franka nie wiedząc zkąd i dlaczego w rę-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.