Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

zaryglowałaś. Od tego czasu już ja nie przychodził do was i nigdzie ciebie nie zaczepiał...
— Bo i nie trzeba! — nad czółnem schylając się, gniewnie mruknęła kobieta.
Chłop mówił daléj:
— Trzeba czy nie trzeba, a tak już musi być... tak ty mnie już zrobiła, że gdzie ty, tam moje chęci i całe moje myślenie... Kiedy nie chciałaś, żeby tak było, to na cóż robiłaś... czy na wieczne moje nieszczęście robiłaś? ha?
Tym razem odwróciła ku niemu twarz z wylękłemi i razem rozgniewanemi oczyma.
— Żebym ja wiedziała jaki sposób, tobym co takiego zrobiła, żeby ciebie, Stepanie, nigdy na oczy nie widzieć, nigdy, aż do końca mojego życia. Ot, cobym ja zrobiła, żebym wiedziała, jak robić, ale choć wy wszyscy wiedźmą mnie przezywacie, — nie wiem, na moje wieczne nieszczęście, nie wiem!
Znowu bieliznę do czółna składać zaczęła; ponsowe wargi jéj wydęły się jak u rozgniewanego dziecka, do oczu nabiegły łzy.
Stepan poprawił się na swém twardém siedzeniu i, oczu z niéj nie spuszczając, mówić zaczął:
— Wiedźma ty czy nie wiedźma, lepszéj od ciebie i łaskawszéj (łagodniejszéj) i pracowitszéj w całej wsi niéma, gdzie tam! w całéj okolicy a może i na świecie niéma! Może ty mnie kiedy