Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy chrapliwy i klekocący a zarazem śpiewny głos staréj umilkł, Pietrusia z cicha przemówiła.
— Babulo!
— A co?
— Czy ten Prokopek doprawdy konie kradł?
Stara z namysłem odpowiedziała.
— Może kradł a może nie kradł. To już nie wiadomo. Pewności nie było... ale ludzkie posądzenie było i straszny gniew ludzki był...
— Straszny jak echo — powtórzyła kobieta, przed ogniem stojąca i śpiesznie, śpiesznie resztę ziół uschłych w płomienie rzucać zaczęła!
Po chwili stara zagadała znowu.
— Pietrusia!
— A co, babulo?
— Żeby ty od tego czasu nie ważyła się doradzać...
— Nie będę — odparła młoda kobieta.
— Nikomu, pamiętaj. Żeby tam nie wiem jak ciebie prosili. Czujesz?
— Nie będę, babulo...
— Cicheńka taka bądź, jak ta rybka na dnie wody, żeby ludzie i zapomnieli o tobie.
— Dobrze, babulo. >
Drzwi izby otworzyły się i wszedł kowal, na którego gdy tylko Pietrusia spojrzała, zaraz krzyknęła.