legły izbę, aż w połowie nocy, w ciemności i ciszy, ozwał się szelest ludzkich kroków i ktoś wdrapał się na wierzchołek pieca.
— Babulo! babulo! czy ty śpisz?
Na wierzchołku pieca zaszemrał szept, wyraźném przerażeniem przejęty.
— Nie splu, ditia, nie splu! Wsieńko o tobie myślę — odpowiedziała Aksena, któréj od czasu pewnego starość przywodzić już zaczęła bezsenne nocy.
— Babulo! — zajęczał głos drugi, cościś mnie dziś okrutnie dusiło... na żywocie i piersi cościś położyło się i tak dusiło, że tylko ci już Panu Bogu duszyczki nie oddałam...
— Szto heto? — zadziwiła się stara a po chwili zapytała:
— Może ty w świętą niedzielę robiła co takiego, co pozwolone nie jest?
— Nie robiła, babulo nic w świętą niedzielę nigdy nie robiła...
— Prypomnij sobie tylko... może robiła! Bo jeżeli robiła, znaczy niedziela do ciebie przyszła i dusiła za to, że ty ją obraziła... Takie rzeczy na świecie bywają... ja sama takiego człowieka znałam, co w niedzielę zawsze wszystko robił. Aż tu razu jednego, niedziela do niego przyszła, taka wielka jak to słońce złote, położyła się na nim i zadusiła...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.