Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

go dworu nająć się... Oj, horkaja dola przyszła mnie i ditkom moim...
— Oj, horkaja dola przyszła mnie na stare lata moje...
Obaj rękawami kożuchów po oczach sobie powiedli i, głośno westchnąwszy, daléj obok siebie iść zaczęli. Znajdowali się w téj chwili blizko krzyża, wznoszącego się nad rozstajnemi drogami. Naprzeciw nich, żółto błyszczały dwa oświetlone okna karczmy, daléj ciemniały ściany stodół i obór, a w pewnéj od nich odległości, samotne w polu i pośród suchych szkieletów drzew, szarzało domowstwo kowala. Przy świetle gwiazd, można było rozpoznać zamkniętą dziś i milczącą kuźnią, śniegiem ubieloną strzechę chaty i dwa złotawe blade, bo przez zamarznięte szyby, przedzierające się odblaski palącego się w niéj ognia.
Jeden z chłopów, przechodzących pod krzyżem, w kierunku tego domowstwa rękę wyciągnął.
— Szymon! — rzekł.
— Nu?
— Ot tam to hroszy dużo!
— Gdzie to?
— A u kowalichy.
— Aha! — potwierdził Szymon, musić bohaty ludzie, bo po pańsku sobie żyją...
— Czemu im nie żyć, koli czort wiedźmie pomaga...