— Jak wiedajesz... jak znajesz... ale kiepsko będzie...
— Czemu kiepsko?...
— Ot tak! chrześcijańską duszę zaprzedawać nie godzi się...
— I to prawda...
— Ty tego nie rób, — palec do góry wznosząc, nauczał Jakóba, — nie godzi się... Księdzu na spowiedzi powiedziéć trzeba, że takie pokuszenie miał...
Szymon rozmyślał znowu, ale po chwili z nagłą determinacyą głowę podniósł.
— A szedł ty do pańskiego lasu drzewo kraść, kiedy świronek budować zapotrzebował, ha?
— Oj ty! durniu! — krzyknął Jakób, — jak ty takie rzeczy porównywać możesz? Las bozki jest i Pan Bóg jego dla wszystkich posiał, a wiedźmy hrosze czartowskie i ona sama jest nieprzyjaciółka bozka i ludzka...
— To co! — opierał się Szymon, — taki tobie mirowy sztraf zapłacić kazał, a ty mnie od durniów nie wyzywaj... Słyszysz? Prawa nie masz! Sam dureń, a jeszcze do tego i złodziéj!
Zaczynali już kłócić się, ale w tém oblała ich światłość wychodząca z okien karczmy, przed którą przechodzili. Z wnętrza karczmy dolatywał gwar rozmów i rzępolenie skrzypiec. Stanęli obaj jak w ziemię wryci.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.