— Zajdziem, — rzekł Szymon.
— Zajdziem, — zgodził się Jakób.
— Na minutkę.
— Na minutkę poweselić się...
Karczemną izbę dość obszerną, nizką, z podłogą glinianą i aż czarnym od brudu półapem, jaskrawo oświetlały trzaski smolne, wetknięte w szczeliny pieca, od góry do dołu, zawieszonego wysychającą po praniu odzieżą arendarza i jego rodziny. Na długim i wązkim stole paliła się, krzywo w wydrążonéj brukwi tkwiąca łojówka, i stało kilka cynowych czarek, jakiemi zazwyczaj chłopi w karczmach wódkę pijają. Pili z nich przed chwilą ci gospodarze poważni i stateczni, którzy, z obu stron stołu na ławach siedząc, toczyli pomiędzy sobą gwarliwą ale poważną, stateczną rozmowę. Dostatnie kożuchy ich zaopatrzone w szerokie kołnierze, z czarnych lub siwych baranów, ciężkie lecz całe i aż do kolan wysokie obuwie, wyrazy ich twarzy, spokojne lub uśmiechami rozjaśnione, objawiały, że byli to najdostatniejsi i najlepiéj prowadzący się mieszkańcy Suchéj Doliny. Przyszli tu oni nie dla hulania ani z hultajstwa, ale dla tego naprzód, aby w długi zimowy wieczór rozweselić się trochę w kompanii, a potém i dla tego, aby o rzeczach, tyczących się interesów wsi, trochę naradzić się i porozmawiać. Kazali sobie zrazu podać wódki, pili ją z cynowych czarek, uprzejmie do sąsiadów przemawiając: — na zdrowie!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.