Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

na szczęście! — Poczém czarki na środek stołu odsunęli i więcéj już ich nie dotykali. Po kruczku wypili i dosyć! Gdyby to była jakaś wesoła okazya: chrzciny, wesele, dobicie jakiegoś targu lub coś podobnego, pili-by pewnie daleko więcéj. Ale bez okazyi, nie zwykli byli upijać się, szanowali w sobie dostojność gospodarzy zamożnych i prowadzących się uczciwie, ojców rodzin i byłych lub teraźniejszych urzędników gminy.
Po samym środku grona tego, zasiadał Piotr Dziurdzia, obok niego, z łokciami daleko na stół wysuniętemi, rozpierał się Maksym Budrak, daléj obsiadali ławę: stary Łobuda i dwaj dojrzali, dawno już ożenieni synowie jego, a za kilku jeszcze innymi, w samym kącie izby, tam gdzie najmniéj dochodziło światła, siedział Stepan. Zawsze miał on pociąg do przestawania z najpoważniejszymi i najuczciwszymi mieszkańcami wsi, do współudziału w rozprawach o rzeczach publicznych, do odegrywania we wsi roli czynnéj i wpływowéj. Ambitny i śmiały, pragnął coś znaczyć, czémś przewodzić, a choć mu już lat czterdzieści wkrótce minąć miało, nie mógł nigdy pożądanego celu tego doścignąć. Ponurość i popędliwość jego odstraszały odeń ludzi, ujmowały mu publicznego szacunku niepospolicie już złe pożycie z żoną i brak liczniejszéj rodziny. Miał wprawdzie jedno dziecię, ale takie, że za bezdzietnego uchodzi, a bezdzietność chłopa,