Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

szeroko i długo, a słowa jego ciekły mu z ust rozważne i przewlekłe, niby leniwy i z cicha toczący się potok. Przypominał, kiedy i jak owe grunta i łąki od Suchéj Doliny odpadły i co o tém opowiadali ojcowie, rozważał jakie korzyści zwrot ich przyniósł-by wiosce i wyliczając je, aż wzdychał, tak mu się one ponętnemi wydawały. Pomimo jednak tego, dosyć żywego pożądania rzeczy ziemskich, o niebieskich nie zapomniał. Podnosił czasem w górę wskazujący palec i zdanie swe kończył słowami:
Wsieńko to, w mocy Bożéj. Kiedy Pan Bóg zechce to nam tę łaskę swoję da, a kiedy nie zechce to nie da, i cierp, człowiecze, bo taka już wola pańska...
Innym razem mówił:
— Bozkiéj siły, jak toj kazau, nie przemożesz. Czortouskuju siłu krzyżem świętym przemożesz, a bozkiéj niczém nie przemożesz... Jak Pan Bóg najwyższy zechce, tak będzie.
Słowa te wywołały zawsze westchnienie słuchaczy, co nie przeszkadzało im jednak, z żywém i nawet namiętném zajęciem daléj o interesach ziemskich rozprawiać. Piotr wzdychał także, ale szare, głęboko pod gęstemi brwiami osadzone oczy jego błyskały czasem rozweseleniem takiém, jakie ukazywało się w nich bardzo rzadko. Rozweselały się one w ten sposób zawsze, ilekroć wypadkiem czy