Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

nie spała, ale milcząca i nieruchoma leżała. Dzieci natychmiast po wieczerzy usnęły. Michałek spać nie szedł. Przy wieczerzy jadł dużo, potém, na stole rozparty, papierosy jeden po drugim palił, parę razy nawet zagwizdał coś sobie pod wąsem. Na pozór więc, nie dolegało mu nic. Jednak do snu zabierać się ani myślał. Papierosy wciąż palił i z czołem na dłoni opartém dumał. Pietrusia kołyskę poruszać i niemowlęciu do snu nucić zaczęła. Nie śpiewała, ale nuciła półgłosem, na nutę monotonną, przewlekłą, która, w głębokiéj ciszy i chwiejném półświetle, płynęła i kołysała się jak smutna, nieśmiała fala. Niemowlę usnęło, kobieta wstała z tapczana i bosemi nogami, cicho do męża podeszła. Cicho téż przemówiła.
— Michałek!
— Ha? — głowę z nad dłoni podnosząc i na nią patrząc, zapytał.
— Ja chcę jutro o świtaniu do miasteczka iść...
— Czego?
— Do kościoła na odpust. Frankę poproszę, aby chaty i dzieci popilnowała.
Patrzał na nią ciągłe, ale wyrazu oczu jego w zmroku widziéć nie mogła.
— Czemuż to tobie tak do kościoła zachciało się? — zapytał.
Po chwilowém milczeniu odpowiedziała.
— Wyspowiadam się i komunię przenajświę-