Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

ko jedno: opiszą i sprzedadzą, lepiéj mu więc było chwytać i na swoję korzyść sprzedawać, co się dało. Mnóztwo ludzi, po zmówieniu kilku pacierzy, odprawiało baby do kościoła i zostawało przy swoich saniach i towarach. Piotr dobro swoje powierzył pieczy syna, a sam skierował się ku niewielkiemu białemu kościołowi, z którego szczytów leciała muzyka dzwonów, a z wnętrza dochodziły chóralne śpiewy, towarzyszące procesyi. W nieobszernéj kruchcie ścisk był taki, że powolny i uroczyście nastrojony chłop, zaledwie zdołał przebić się do kościelnego progu i parę kroków jeszcze daléj postąpić. Tu, szerokie plecy w kożuchach stanęły już nieprzepartym murem, lecz po przez kudłate czupryny męzkie i nad kobiecemi, odświętnie ustrojonemi głowami, mignęło mu złoto niesionéj pod baldachimem monstrancyi zaponsowiały pelerynki kościelnéj służby, błysnęły płomyki świéc, górą frunęły chorągwie. Organy grały i kilkaset głosów chórem śpiewało. Piotr chciał uklęknąć, ale z powodu ścisku uczynić tego nie mogąc, głowę pochylił i pięścią ściśniętą potężnie bił się w piersi.
— Ojcze niebieski, królu ziemski, odpuść nam ciężkie grzechy nasze...
Modlitewkę tę wymyślił sobie sam w porze owéj, gdy go skrucha wielka za krzywdę matce zrządzoną ogarniała i odtąd powtarzał ją zawsze, ilekroć był już bardzo nabożnie usposobionym. Rozpoczę-