szklanicę do dna wychylił. Koncept ten podobał się otaczającym, którzy także szklanki swe nad głowy podnosząc, jedni po drugich powtarzali.
— Kaby tak koń brykał, panie starszyno, kaby tak koń brykał!
Stosowało się to do konia tego, którego dziś od Piotra kupił starszyna. Wesoły z natury, a może i interes w tém swój mający, Anton Budrak, starosta Suchéj Doliny, krzyknął na arendarza jeszcze o garniec miodu. Teraz on starszynę i całą kompanią wzajemnie poczęstuje. Kilka głosów ozwało się:
— Nie chcemo bolsz miodu; kiedu trachtujesz, to wódki dawaj!
Budrak krzyknął o wódkę, a starszynie, który miód wolał, trunek ten do szklanki lejąc, zaczął:
— Jenteres jest taki, panie starszyno. Chcemo proces o te grunta i łąki zacząć... Kaby dawność nie zaszła... co wiecie o tém, to gadajcie... może cokolwiek nam poradzicie... Jenteres jest taki...
I choć już wiele miodu, a trochę wódki wypił, dość przytomnie jeszcze ważną dla całej wsi sprawę opowiadać zaczął. Ale Piotr przebił mu mowę i głos przed starszyną zabrał. Maksym Budrak i trzej Łobudowie jednemu i drugiemu przerywali, z czego zrobił się wielki chaos głosów i słów. Ale starszyna do publicznych rozpraw był już nieco zaprawionym.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.