Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

— Po kolei, panowie gromada — zawołał — po kolei hawarycie. Wprzód jeden, potém drugi, a ja będę słuchać. Ja między wami wszystkimi najwyższejszy i wscyscy wy do mnie jak do ojca...
— Jak do ojca! — chórem wszyscy potwierdzili, a w tym momencie pijany Szymon przytoczył się ku starszynie i, w łokcie go całując, zaczął:
— Ja do was, panie starszyno, jak do ojca... gospodarstwa nie sprzedawajcie... horkaja bieda mnie i dziatkom moim...
Parę pięści wyciągnęło się i odepchnęło pijaka, który téż krokiem chwiejnym polazł ku arendarzowi, mrucząc.
— Chackielku, wódki daj... kiedy Boga boisz się, jeszcze ze dwa kruczki daj... jeszcze z parę złotych mam... zapłacę... Horkaja bieda...
Klemens, ujrzawszy, że pomiędzy starszyną i gospodarzami zanosi się na poważną rozmowę o interesie, wysunął się z tego grona i poszedł do innego, które przed kominem składało kilkanaście kobiet. Jadły one także to, co z domów przywiozły, o targu dzisiejszym rozmawiały, sprzeczały się, lub różne swe troski wzajemnie sobie opowiadały. Przy zbliżeniu się Klemensa, w gromadce téj wnet rozległy się piskliwe krzyki i chichoty. Dwiema szklankami miodu rozweselony i uzuchwalony parobek, znajomą jakąś mołodycę