Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeszcze hadwokata wybije — ozwał się ktoś ze śmiechem.
Stepanowi krwiste rumieńce buchnęły do twarzy, w sam środek gromady wparł się i hałasować począł. Dowodził, że wybory nie były prawne, bo wszyscy gospodarze Suchéj Doliny nie byli tu obecni, że jego na planipotenta wybrać muszą, a jeżeli nie, to on do sądu pójdzie... Wszczęła się kłótnia i przyszło-by pewnie do pięści, ale starszyna podniósł się z ławy i na Stepana krzyczéć zaczął, grubych wyrazów i przezwisk nie żałując. Czuł się on osobiście obrażonym.
— Co to nieprawne? — krzyczał — kiedy ja tu jestem, to wszystko prawne? ja tu najwyższejszy i wszystko stanowić mogę... jeżeli zechcę, ułaskawię, a jeżeli zechcę, do katorgi ześlę...
Stepan zmieszał się na chwilę, ale wnet potém z zawadyacką miną na arendarza o garniec wódki krzyknął i, wraz z kilku przyjaźniejszymi sobie ludźmi, opodal nieco od starszyny, zawzięcie pić zaczął.
Piotr tymczasem trunkiem rozmarzony, spadłym nań zaszczytem rozweselony, z kolei częstował starszynę i sąsiadów.
Dziakuju! panie starszyno! dziakuju, panowie gromada! — nieustannie powtarzał, a potém, stanąwszy przed Antonem Budrakiem, z czarką w ręku i przymrużonemi oczyma, mówił.