tniéj kopiejki przepił... już i szabasz mnie i dziatkom moim...
Wychodząc Piotr i Klemens, wypchnęli sobą Szymona naprzód do sieni, a potém na placyk, okryty jeszcze chlopskiemi saniami i końmi, choć część pewna biesiadujących, rozjechała się już przed tém. Tu zobaczyli Stepana, który z szyi konia swego worek zdejmował i zabierał się do odjazdu.
— Hej, dziadźku — krzyknął Klemens — poczekaj, razem pojedziem...
Stepan miał pijaństwo ponure i złośliwe; za całą odpowiedź zaklął przez zęby, a potém do Piotra krzyknął:
— A taki, szelmo ty, ja plenipotentem będę... słyszysz?
— A ty nie łaj się... bo niéma za co... niechaj będzie pochwalony Pan Bóg najwyższejszy, na wieki wiekou... — odpowiedział Piotr...
Szymon lazł także do sań swoich, mrucząc.
— Nie dała... szelma wiedźma hroszy nie dała... kab ona tego świata nie oglądała... a teraz tobie i dziatkom twoim szabasz!
Troje sań Dziurdziów, z których piérwsze zajmowali Piotr z Klemensem, jednocześnie od karczmy odjechały i, drobnym truchcikiem chłopskich koni przesunąwszy się przez miasteczko, znalazło się wkrótce pośród śniegiem usłanych pól.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.