Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/159

Ta strona została uwierzytelniona.

— My possesory z Orchowa.....
— Wiem, wiem!.... A co panowie powiecie?
— My do jasnego pana z interesem.
Odpowiedzi tych udzielał Eli. Efroim ust nie otwierał, a tylko oczy jego czarne tonęły coraz głębiéj w twarzy dziedzica Ręczyna.
— Jakiż to interes? zapytał Konrad, z trochą niespokojności w głosie.
— To jest taki interes, którego trzema słowami opowiédzieć nie można. My chcieliby z jasnym panem na osobności pogadać.....
— Dobrze, proszę do pokoju!
Zmierzali wszyscy trzéj ku pałacowi. Gospodarz domu szedł naprzód, Żydzi postępowali z tyłu, milcząc i rozglądając się dokoła.
— Jasny pan cóś buduje? przerwał milczenie Eli i wskazał na budowę obszérną, nawpół już z drzewa wzniesioną, około dokończenia któréj krzątali się ludzie, zgrzytały piły, stukały topory.
Konrad spojrzał na punkt wskazany.
— A tak, rzekł, to będzie stajnia.
— Piękna będzie stajnia, zauważył Eli.
Efroim skośne spojrzenie rzucił na jedną stajnię murowaną i końmi napełnioną, na drugą budującą się, i na ich właściciela.... i szybki jak błyskawica, kręty uśmiech przewinął mu się po ustach.
Z obszernéj sieni, która byłaby ładna, gdyby nie szpeciły jéj posążki i lusterka najgorszego smaku, pan domu i dwaj przybyli weszli do sali jadalnéj, błyszczącéj od złoconych obić, woskowanych posadzek i politurowanych mebli. Tu Konrad zatrzymał się, usiadł na jedném z krzeseł, dwa