Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/165

Ta strona została uwierzytelniona.

który od początku rozmowy postąpił w głąb pokoju i stanął przed ogniem, wygodnie o komodę oparty, zawołał:
— Ny, ny! jak panny będą tak gadać ciągle, to ja do końca świata nie będę mógł nic powiedzieć. Niech panny trochę pomilczą, to ja na wszystkiego odpowiem. Cukierków, ja nie przywiózł, bo niéma jeszcze za co. Jak będzie za co, to ja przywiozę. — A jaka przyczyna mnie tu przyprowadziła? Nu, jaka ona może być? tylko ta, że chciałbym widziéć się z jasną panią.
— Pani jeszcze nie ubrana, rzekła jedna z panien haftujących.
— A na co mnie ubranie jasnéj pani? niech ona sobie będzie nieubrana, żeby ja tylko mógł z nią pogadać.
— Czy pan Eli ma jaki interes?
— Kiedy ja tu przyjechał, to z interesem. Ja na spacer nie jeżdżę.
Żyd stał przed kominem, poły odświętnego znać, bo czystego, połyskującego chałata rozgarnął i kolana sobie przed ogniem wygrzewał. Jedna z panien zaszeleściła suknią i z garderoby wybiegła do pani. Po chwili wróciła.
— Niech pan Eli idzie, rzekła. Czy pokazać drogę?
— Na co ją pokazywać? rzekł Żyd, od komina odstępując; nie raz ja tu już był, i nie dziesięć razy.
Pani Malwina w białym negliżu, obficie przystrojonym w hafty i różowe kokardy, siedziała na małéj kanapce, umieszczonéj w saloniku, któryby na piérwszy rzut oka wziąć można było za magazyn drobiazgów, tyle tam znajdowało się sprzętów i sprzęcików najrozmaitszego rodzaju: poduszek w przeróżny sposób wyszywanych, taburecików z włóczkowemi kotkami i pieskami, ekranów z pasterzami i rybakami, obrazków, sztychów, zwierciadeł i zwierciade-