Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/176

Ta strona została uwierzytelniona.

niu i uważnie słuchał ożywionéj rozmowy, która wszczęła się pomiędzy Efroimem i Josielem. Rzecz szła o zwrócenie temu ostatniemu kosztów, na gospodarstwo w Ręczynie wyłożonych. Josiel wyliczał je inaczéj, a Efroim inaczéj. Przez dobry kwadrans trwało wzajemne przekonywanie się za pomocą szeregu liczb, wymawianych i na palcach ukazywanych, poczem chciwa i namiętna natura Efroima zaczęła brać górę nad flegmatycznością i skłonnością do ustępstw Josiela. Kiwał głową, wzdychał, za włosy się chwytał, opór niejaki stawiał jeszcze; ale Efroim obrotnym językiem i natarczywemi gestami przypierał go do muru. Nagle Eli wstał z ławy i podchodząc do sprzeczających się, wymówił zwolna.
Still! gadaliście długo i ja wam nie przeszkadzał; teraz ja powiem słowo.
Dwaj targujący się umilkli i pytające oczy w mówiącego wlepili.
— Ty, Efroim, mówił Eli, racyi nie masz. Twoje liczenie niesprawiedliwe, a Josiela sprawiedliwe. Dlaczego ty chcesz jemu niesprawiedliwość wyrządzić? Un taki człowiek, że z nim wszystko można zrobić; leniwy, targować się nie lubi i wszystkiego boi się. Z tego korzystać nie można; trzeba zawsze podług sprawiedliwości robić.
Mówił to z wielką powagą i spokojnie lecz przenikliwie oczy swe z wyrazem pewnéj wyższości wlepił w twarz Efroima. Byłże to ten sam człowiek, który przed parą kwadransami tak zręcznie, tak bez skrupułu wyzyskiwał słabości mieszkańców pałacu; który przed chwilą jeszcze z takim radosnym i wzgardliwym uśmiechem zadzierzgnął jedno z oczek matni przeznaczonéj na oplątanie pana pałacu tego, w celach niezgadzających się bynajmniéj z pojęciem