Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/187

Ta strona została uwierzytelniona.

ima, stał inny jednokonny wózek Pawła Szyłły. Rezydent łozowskiego dworu, z czapką nizko na oczy nasuniętą, umieścił się w skromnym ekwipażu swoim i ruszył za bramę. Ćwierć wiorsty zaledwie przebył, gdy zajechała mu drogę pełnym kłusem pędząca zgrabna najtyczanka. Siedział na niéj Kamil Orchowski. Szyłło poznał jadącego, konika swego z drogi pokornie zwrócił i czapką ukłon dość nizki oddał.
— Ot i ten, rzekł do siebie, część mego dobra na swoich plecach wiezie!
Obejrzał się za najtyczanką i konia zatrzymał.
— Możeby wrócić i pomówić z nim.... przy okazyi?.... Nie trzebaby już ciągać się do Orchowa.
Ściągnął lejce, jakby miał wracać; lecz w téjże chwili popędził naprzód.
— Nie chce się jakoś, szepnął, ambaras.... a zresztą nie wypada turbować go, kiedy w gościnę pojechał... Ej, z Bogiem naprzód! pora człowiekowi odpocząć w chacie!
Lenistwo przemogło.... pojechał daléj. O parę wiorst od dworu ręczyńskiego, w pobliżu wsi dużéj i ludnéj, przy drodze była karczma. Przed wrotami jéj stał, fajkę paląc, Żyd arendarz.
— Dzień dobry, panie Chackiel! zawołał Szyłło, gdy wózek jego zrównał się z karczmą.
— Dzień dobry jegomości. Zkąd Pan Bóg prowadzi?
Fizyognomia Żyda, dawnego znajomego, do gawędki zapraszała. Paweł zatrzymał konia.
— Cóż tu u was słychać, panie Chackiel?
— A co ma być słychać? nowina wielka! possesorów nowych będziem mieli! Josiel arendy odstąpił Efroimu a jasny pan Konrad wziuł dziś od niego zadatku dwa tysiąców... Żona moja we dworze była i Josielowa jéj o tego gadała.