Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/200

Ta strona została uwierzytelniona.

czycielką zawiązała się długa i ożywiona rozmowa. Nagle tuż za progiem głos jakiś zapiał doniośle i przeciągle.
— Pan Paweł! krzyknęły dzieci, bijąc w dłonie i do drzwi się rzucając.
— Był-to w istocie pan Paweł, który owym kogucim krzykiem oznajmił swe przybywanie. Nawpół dopiéro był roztrzeźwionym. Oczy już miał przytomne, ale z policzków rozognienie, a z ruchów rozgorączkowanie i niepewność nie zniknęły. Stanął na środku salonu i oddawał dokoła ukłony, nacechowane rubasznością przesadną, obudzenie śmiéchu widocznie na celu mającą.
— Ależ wesoły dziś jesteś, panie Pawle! zauważył, śmiejąc się na równi z innymi, patryarcha gromady domowéj, pan Fabian.
Szyłło wyprostował się i pociągnął silnie długiego wąsa.
— A cóż, panie dobrodzieju mój, rzekł grubym głosem, trzeba na chléb pracować... niéma co!
— A z panną Łojwiczówną nie przywitałeś się aspan? zainterpelował z za teorbana Ukrainiec.
Szyłło posunął się ku pannie Antoninie. Śmiano się znowu. Dwie tylko osoby z towarzystwa tego nie śmiały się. Na twarzy Michaliny zgasły promienie, które czyniły ją przed chwilą inteligentną, ożywioną, prawie piękną; spuściła oczy na robotę, ale ręka jéj, trzymająca igłę, drżała i żadnego ściegu wyszyć na płótnie nie mogła. Mieczysław zdumionemi zrazu oczami patrzył na pana Pawła; potem powstał, przeszedł w inną stronę salonu i tam milczący, ze skrzyżowanemi na piersi rękami, przypatrywał się zabawom zebranego grona.