Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/205

Ta strona została uwierzytelniona.

— Któż to, duszko? baba jakaś.... nie rozumiem!...
— Baba jakaś! tak, baba! To żona kucharza! On nakradł kartofli, warzywa i Bóg wie czego jeszcze, a ona przyszła tu teraz, w wór zabrała i poniosła.
— Zkądże wiész o tém duszko?
— Zkąd wiem? zapewne! nie wiedziałabym o niczém, bo cały dom na mojéj głowie i nie mogę rozerwać się, aby wszędzie być i wszystko widziéć za siebie i za ciebie!... Zapewne nie wiedziałabym, ale na szczęście mamy przyjaciół. Oroszczenko dopilnował i pokazał mi.
— Ach! te długie języki! stęknął mąż.
— Długie języki? Chciałbyś zapewne, aby wszyscy milczeli, albo o poezyach tylko rozprawiali. Niech kradną, niech roznoszą, niech rozrywają!...
— Ty-bo, Adziu, tak zaraz wszystkiemu wierzysz....
— O Boże mocny! a ty nie wierzysz? Widzałeś przecież na własne oczy...
— Może to niesłuszne podejrzenie.... może ona co innego niosła.
— Co innego?... Boże jedyny! mówię ci przecie że Oroszczenko sam widział i przybiegł, aby mię ostrzedz....
— Duszko, przemówił pan Fabian łagodząco, i cóż tam znowu tak ważnego, jeśli biedni ludzie pożywią się przy nas odrobinę?
Pani Adela schwyciła się obu rękami za głowę.
— A to doprawdy zwaryować można! Pożywią się!... małoż ich jeszcze żywi się przy nas? Ale to kradzież! Czy ty sumienia nie masz, żeby pozwalać ludziom na grzech taki?.. Pożywią się! a kto nas żywić będzie i dzieci nasze, jak majątek z dymem pójdzie?
— Poco znowu ma z dymem iść? jakoś to będzie.