Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/224

Ta strona została uwierzytelniona.

ska, coraz liczniéj obsiadywanego małemi lub podrastającemi dziecmi, — gdyby nie nagła katastrofa. Katastrofa to była ta sama, która spadając na dwory wiejskie, właścicieli ich zmusiła do roztworzenia rzadko przedtém roztwiéranych ksiąg rachunkowych. Spadła ona nietylko na wsie, ale i na miasta, i objawiła się mieszkańcom tych ostatnich skutkami innéj nieco natury, niemniéj jednak stanowczo życie ich na dwie połowy rozcinającemi.
Bywają w dziejach momenty szczególne, nagłemi zmianami w losach jednostek społeczność składających napiętnowane. Od najwyższéj do najniższéj warstwy ludności, od téj która przywykła przodować, do téj któréj wiekuistém przeznaczeniem wydawało się posłuszeństwo — żadna nie pozostaje wtedy na dawném swém miejscu, w uprzednich warunkach bytu. Ci spadają, tamci podnoszą się; pod stopami jednych grunt wstrząśniony zapada się w wądoły i przepaście, aby pod stopami innych roztoczyć kwitnące równiny, lub wzdymać się w wyniosłe wzgórza. Drogi dawne zaciérają się bez śladu, a nowe zarysowują się niewyraźnemi zrazu liniami. Ściany domostw z niemém zdumieniem spoglądać się zdają na całkiem nowe twarze, które je zapełniają, podczas gdy dawne, dobrze znane, te które w cieniu ich uśmiechały się piérwszemi uśmiéchami dzieciństwa, rumieniły się ogniami dojrzałego wieku i okrywały zmarszczkami nadchodzącéj starości, przestępują próg ich, aby więcéj nie wrócić. Ludzie z najróżniejszych stron i stopni dziedziny społecznéj schodzą się, mieszają w jeden tłum błędny i popychający się nawzajem; jedni drugim następują na stopy i włażą na plecy. Ci którzy nie znali się dawniéj, twarzą w twarz stają przed sobą i daremnie oglądają się za