Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/240

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczyna schyliła głowę.
— Nie, matko, szepnęła, przyjechałam tu nie wiem na jak długo... Nie miałam już dokąd udać się... prócz dachu tego, nie było już dla mnie żadnego innego.
Stara kobiéta coraz głębiéj i przenikliwiéj patrzyła w twarz córki. Nie miała już uśmiechu na ustach, ani łez w oczach. Łagodną twarz jéj przyoblekła powaga, wzrok stał się surowym prawie.
— Dlaczego, Michasiu? spytała krótko.
Ale młoda dziewczyna zrozumiała wszystko co zawierało się w tém pytaniu. I ona także podniosła czoło z powagą; wzrok jéj głęboki, przezroczysty jak kryształ, spotkał się z badającém ją spojrzeniem matki. Na czole tém i w tych oczach malował się wyraźnemi znakami spokój czystego sumienia; ale blado-różowe usta drgnęły boleścią i wydarł się z nich wykrzyk, przeszywający mocą i prawdą:
— Jam niewinna, matko moja! jam niewinna!... Czyniłam wszystko co było w mocy mojéj i nic już więcéj uczynić nie mogłam.
W téj saméj chwili wyciągnęła ramiona, objęła niemi znowu kibić staréj kobiéty i przytulona do jéj piersi, wybuchnęła łkaniem. Zdawać się mogło, że jakieś zapory, utrzymywane dotąd w piersi jéj stałém wysileniem woli, pękły wobec oblicza jedynéj kochającéj ją prawdziwie istoty, że znalazłszy się nakoniec przy sercu bijącém dla niéj, wypłakać musiała wszystkie smutki, tęsknoty, upokorzenia i zniechęcenia śmiertelne, któremi napawały ją serca obojętne.
— Michasiu moja! szeptała schylona nad nią stara kobiéta, niedziw mi że płaczesz. Kiedym cię posyłała między ludzi obcych, na pracę ciężką, anim spodziéwała się