Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/242

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech Bóg im przebaczy, dziecię moje, niech Bóg im przebaczy!
Michalina długo jeszcze mówiła. Wezbrany potok uczuć jéj przelewał się w słowach gorących, żałośnych; lecz ile razy z ust jéj wychodził wyraz skargi na ludzi, ile razy sarknęła na pychę ich, złość lub głupotę, w odpowiedzi na te słowa unosił się nad pochyloną jéj głową cichy szept staréj kobiéty:
— Niech Bóg im przebaczy!
Obie uczuły się pokrzepionemi, pocieszonemi, prawie wesołemi. Michalina powstała i zaczęła krzątać się po izbie, porządkując rzeczy swe i książki wyjęte z tłómoczka i drewnianego pudła. Służąca wniosła na tacy szklankę herbaty i kilka sucharków, mówiąc że pani Augustynowa przysyła to pannie Michalinie, bo czuje się ona pewno zziębniętą po drodze. Herbata była bardzo złego gatunku ale przyrządzona z widoczną starannością.
— Jak dobrą dla mnie jest zawsze stryjenka! rzekła po odejściu sługi Michalina.
— Dobra, poczciwa kobieta, przywtórzyła pani Benedyktowa, dobrzy są oni oboje, dodała. Nie uwierzysz jak serdecznie i delikatnie obchodzą się ze mną. Nigdy słowem żadném nie dali mi uczuć, że żyję z ich łaski.
Michalina spojrzała na wielki stos odzieży, leżącéj u stóp staréj kobiéty i na palce jéj nakłute igłą, które zajęte były pilnie oszywaniem széroką taśmą zrudziałéj sukni wełnianéj, do pani Augustynowéj lub któréj z dorosłych jéj córek należącéj.
— Pracujesz jednak, matko, wyszeptała.
— Robię co mogę, ale więcéj nie potrafię, bo stara jestem i sił już nie mam.