Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/288

Ta strona została uwierzytelniona.

Nachylił się i pochwycił jéj rękę, która ciężko i bezwładnie zawisła w jego dłoni.
— Pójdź do domu! rzekł pochylony i wpatrzony w twarz jéj nieruchomą.
Powtarzał teraz słowa, któremi ona zawsze przemawiała do niego.
— Pójdź do domu! pójdź do domu! szeptał coraz prędzéj, coraz uporczywiéj i coraz niżéj schylał się nad nią.
Na obłąkanéj twarzy jego zjawiał się stopniowo wyraz trwogi nieprzytomnéj, połączonéj z rzewnością i tkliwością dziecięcą.
— Franiu! jęknął, czy ty śpisz?
I nastawił ucha ku ustom jéj, od których oczekiwał odpowiedzi. Tak pytała i tak czyniła zawsze ona, ilekroć znalazła go nad brzegiem stawu, albo w głębi boru leżącego na ziemi, z zamkniętemi oczami. Teraz on naśladował ją. Zdawać się mogło, że pragnął odpłacić jéj staraniem za starania, niepokojem troskliwym za jéj troskliwy o niego niepokój.
— Franiu! czy ty śpisz? powtórzył.
Nie było odpowiedzi. Wydał krzyk jakiś niezrozumiały, roztworzył ramiona i porwał ją z ziemi.
— Pójdź do domu! zawołał tym razem głośno i trzymając ją w objęciu, pobiegł ścieżką.
W połowie drogi zaczął iść wolniéj. Kołysał ją w ramionach, jak dziécię uśpione, głowę pochylał nad nią i wzroku od twarzy jéj nie odrywał, a jednak, okrążając staw i przechodząc pod cieniem brzóz płaczących, nie przestawał wołać ciągle, coraz łagodniéj, przeciągłéj, żałośniéj;
— Franiu! Franiu!