Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/35

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak zwykle, jak zwykle. Wczoraj było gorzej, dziś trochę lepiej. Czyta jakąś nową książkę, którą pan Kamil przywiózł z Warszawy.
Mieczysław Orchowski nie był wcale podobnym do brata. Wysoki szczupły, chociaż silnie zbudowany, włosy miał gęste i ciemne, cerę twarzy ogorzałą, czoło białe, wysokie, oczy ciemno-siwe, z otwartem i wesołem spojrzeniem, ciemny gęsty wąsik, ocieniający łagodne usta. Głos jego brzmiał dźwięcznie i wesoło. Ubiór trochę zaniedbany, niby myśliwski, uwydatniał dobrze jego męzkość i raźność postaci; chód i ruchy objawiały żywość charakteru, młodzieńczość usposobień, rozwijającą się zbyt swobodnie może, ale otwarcie, szczerze, bez przysłon obłudy.
Promienie słońca wsuwając się przez okna, na wpół już tylko zasłonięte grubemi sztorami, rozweselały trochę poważną, smutną komnatę, w której upływało niemniej smutne życie chorego pana domu. Postać za to i twarz tego ostatniego wyglądała przy tych blaskach żywych i świetnych bardziej jeszcze niż przy bladawem świetle lampy wyniszczoną, zesłabłą. A jednak zwiędłe usta pana Kajetana drgnęły uśmiechem i w zapadłych oczach jego zapłonęła iskra radości, gdy drzwi, szczelnie zawsze zamknięte, otworzyły się i wszedł przez nie Mieczysław. Jednocześnie na twarzy młodzieńca spadł cień zasmucenia. Szybkim krokiem przebył pokój i tkliwy, serdeczny pocałunek złożył na wychudłej ręce ojca.
— Długo, długo nie byłem u ciebie ojcze, rzekł, prostując wysoką, gibką swą postać; biję się w piersi z żalem i skruchą. Trzy dni nie widzieć cię, siedząc o małą mile od Orchowa — to wstyd i żal doprawdy! Wyłaj mię ojcze! jestem grzesznik wielki. Hulałem całe te trzy dni na zabój.