Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/39

Ta strona została uwierzytelniona.

pował wyraz ukojenia, pierś oddychała ciszéj, swobodniéj.
— Prawda, rzekł po chwili, że dzień dziś piękny i pogodny... po raz piérwszy od dni wielu lżéj mi na głowie i piersi.
Na głos ojca Mieczysław odwrócił wzrok od rodzinnego krajobrazu. Zamyślenie jego zniknęło.
— A widzisz, ojcze, zawołał, jaki ze mnie dobry lekarz! Wiem przecie że atmosfera ściśnięta, duszna szkodzić musi, w lecie szczególniéj, i zdrowym i chorym. Dlaczego w taką piękną porę okien tych nie otwiérają częściéj?
— Cóż chcesz? z uśmiechem odparł chory, ja, gdy jestem sam, czytam lub myślę, a gdy zaczytam się i zamyślę, o wszystkiém zapominam... Stary mój Tomasz nie zna się na takich rzeczach i gdyby mógł, przez obawę i troskliwość zamknąłby mię w pudełku napełnioném watą.
Mieczysław uczynił niecierpliwe poruszenie.
— Ale, zawołał, czyż oprócz Tomasza nie ma tu nikogo coby...
Umilkł nagle, spuścił oczy i przygryzł zlekka dolną wargę, jakby tym sposobem usiłował powstrzymać wyrazy jakieś, cisnące się mu na usta. Brwi jego ściągnęły się, na czole powstały dwie zmarszczki i poraz pierwszy odkąd tu wszedł na twarzy jego otwartéj, łagodnéj, wesołéj zjawił się wyraz gniewnéj goryczy, tajemnéj lecz głębokiéj niechęci.
Krótko to jednak trwało. Fakt który wprawił go w smutne i gniewne uniesienie musiał mu być zbyt znanym, aby potrzebował długo zastanawiać się nad nim; pojął może zresztą, że nie po to tu przybył, aby kłaść nacisk na fałszywe tony dom ten napełniające i raniące chorą pierś jego