Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom I.pdf/8

Ta strona została uwierzytelniona.

jak iskra, jak tęcza mieniącą się barwami i połyskami jedwabiów, koronek, dyamentów.
Dziś czoło kobiéty tej, białe jeszcze, zorane było kilku surowymi zmarszczkami, usta zwiędłe i okrążone wyrazem nieokreślonéj goryczy, źrenice zagasłe, ze sztywną obojętnością w ziemię utkwione.
Powoli i cicho, w sukni czarnej, któréj krój i barwa nawpół przypominały surowe szaty zakonne, nawpół romantyczny strój średniowiecznych kasztelanek, z głową pochyloną i opuszczonémi w dół białémi dłońmi, kobieta ta przesuwała się dziś pomiędzy wysokiemi ścianami domu swego, niby duch smutku, rozlewający dokoła siebie zniechęcenie.
Jakkolwiek ostatnie blaski dnia dostatecznie jeszcze rozświecały wnętrze domu, wązka smuga białego światła lampy wymykała się z nieszczelnie zamkniętych drzwi pokoju do sali przytykającego.
Przed drzwiami témi kobiéta w czerni zatrzymała powolne swe kroki.
— Czy mogę wejść? zapytała z cicha.
— Proszę, odpowiedział z sąsiedniego pokoju głos męzki, stłumiony także, z zesłabłéj, choréj widocznie piersi wychodzący.
Pokój, do którego weszła teraz pani orchowskiego dworu mniejszy nieco od poprzedzającej go sali, obszernym był jednak, o trzech wielkich oknach, ściśle okrytych w tej chwili zasłonami z grubego sukna. Przestrzenie znajdujące się pomiędzy oknami, jako téż jedną ze ścian bocznych zajmowały całkowicie ogromne szafy, od góry do dołu oszklone, szczytami dotykające wysokiego sufitu, napełnione książkami różnych formatów i w przeróżnej oprawie, tu starannie ustawionemi, gdzieindziej porozrzucanemi