Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/103

Ta strona została uwierzytelniona.

Po ustach Poryckiego przeleciał szyderski, szybki jak błyskawica uśmiéch. Oczy jego tkwiły nieustannie w twarzy Lili, schylonéj nieco, rozpromienionéj i zarazem zadumanéj.
— Nie o takich orężach, zaczął, mówi nam nowożytna idea, nauczająca sztuki zdobywania szczęścia. Ażeby być szczęśliwym, potrzeba przedewszystkiém być wolnym. Być wolnym nie można inaczéj, jak otrząsnąwszy się z kajdan, które nakładają na nas przestarzałe pojęcia, przesądy, próżne skrupuły średniowiecznéj kazuistyki. Jesteśmy po większéj części dorosłemi lub staremi dziećmi, co to, pragnąc dostać się do zaczarowanego pałacu, lękają się strachów. które na straży jego postawiono, a które noszą najrozmaitsze imiona: porządku społecznego, tradycyi, opinii i t. d. Jeżeli ktokolwiek ma dosyć dojrzałości umysłu, aby wiedziéć dobrze czego pragnie i czego mu potrzeba do szczęścia, dosyć mocy, aby zerwać kajdany swe, dosyć odwagi aby śmiało spojrzéć w oczy wszelkiego rodzaju strachom i nie zlęknąć się ich — ten dojdzie zpewnością do celu swego, ten zdobędzie szczęście!
Mowy téj wszyscy, prócz Lili, która pochylała wciąż zadumaną swą głowę, słuchali z oczami széroko otwartemi i w twarz gościa jak w tęczę wlepionemi.
— Pi! jaki filozof szepnął panu Fabianowi Paweł Szyłło.
Ale pan Fabian markotnie jakoś słuchał wygłaszanéj teoryi.
— Jednakże, ozwał się nieśmiało, nie wiem doprawdy czy z pewnością powiedziéć można, że porządek społeczny, tradycya, opinia są niczém więcéj jak tylko strachami, wystawionemi dla odstręczenia od szczęścia dorosłych dzieci.