Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/109

Ta strona została uwierzytelniona.

chwytał się za głowę, jak człowiek który przeprasza, wstydzi się, boleje, a spełnić żądań czyichś nie może.
W pół godziny potém obu Szyłłów nie było już w ogrodzie. Paweł, gestem pełnym zgryzoty pociągając długie swe wąsy, odszedł, bo ujrzał przez otwarte okno sali jadalnéj dymiący się samowar; Klemens zaś spostrzegł wychodzącego na jeden z bocznych balkonów Poryckiego i z ukłonami do niego pośpieszył.
Konrad usiadł na ławce i w zamyśleniu cięższém jeszcze niż wprzódy począł końcem nieodstępnéj szpicruty kreślić na piasku różne esy i koła. Nagle podniósł głowę bo ujrzał spływający na ziemię cień wysokiej postaci ludzkiéj, która stanęła przed nim. Był to Efroim. Konrad poskoczył z ławki ku temu, o którym mniemał że raz jeszcze wybawcą jego będzie.
— Efroimku! zawołał, wystaraj się ty dla mnie zkądkolwiek ośmiu tysięcy rubli! Procent jaki chcesz dam! Jak Boga kocham, nie chybię ani o dzień jeden! Ale teraz oszaleję chyba, jeżeli pieniędzy tych nie dostanę! Ci ludzie spokojności mi nie dają i wiem zresztą dobrze, że im się należy, święcie należy, ale zkądże im wezmę, kiedy nie mam?
— A ja zkąd wezmę? odparł Żyd, gładząc czarną swą brodę.
Nie złożył on tym razem Konradowi zwykłego ukłonu, a w twarzy i całéj postawie jego było cóś niezwykłego, cóś co Konrada tknęło przeczuciem niedobrem.
— Zkąd ja wezmę? powtórzył Żyd. Ja wszystko co miałem, już jasnemu panu dałem, a nikt inny nie da ani grosza. Ja tylko jeden taki głupi był, że piéniądzów tyle w Ręczyn wsadził: ale w dziurawe sito lać, to zła robota, bo woda wyleje się, a sito jak próżne, tak próżne!