Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/110

Ta strona została uwierzytelniona.

Na zuchwałe te słowa Konrad osłupiał zrazu; zdziwiły go one i obraziły. Przez chwilę zdawało się, że gniewem wybuchnie, ale postacie dwóch Szyłłów, w towarzystwie wielu innych jeszcze postaci, to same złowrogie dlań znaczenie mających, w oczach mu stanęły i do pokory go zmuszały. Oblał się gorącym rumieńcem. Cierpiał naprawdę i silnie; pomimo to jednak, a może dlatego właśnie w nowe prośby uderzył. Efroim stał wyprostowany i sztywny, jak słup wiorstowy. Widać było po nim, że skończył już epokę elastycznych ukłonów i uprzejmnych przysłóg. Gdyby ktokolwiek zapuścił teraz dłoń za klapę jego chałata, znalazłby tam wczorajszego wieczora odebrany przezeń list Elego, zawiérający informacye o przybyłym do Ręczyna panu i ścisłe przepisy postępowania z dziedzicem.
— Ny! na co jasnemu panu tych kłopotów i tych lamentów? po długiéj rozprawie rzekł Żyd. Żebym ja był na jasnego pana miejscu, tobym prosił tego jegomości co wczoraj tu przyjechał, a un by mi tak majątek sprzedał, że i kredytory odebraliby zaraz swoje, i jasny pan byłby jeszcze jaśniejszym panem jak teraz.
Na słowa te Konrad żywo podniósł w smutku pochyloną głowę, széroko roztwartemi oczami w twarz Żyda spojrzał i jakby go kto ukropem oblał, z ławki poskoczył.
— Co? krzyknął, ja, ja miałbym Ręczyn sprzedać? Taki majątek i rodzinne miejsce moje! Jak Boga kocham, zwaryowałeś chyba, Efroimku! Czarny chléb będę jadł i siermięgę włożę, a tego nie zrobię nigdy!
Efroim uśmiechał się, a oczy jego z pod brwi krzaczystych szydersko błysnęły.
— A jasna pani czy także będzie czarny chleb jadła? wyrzekł przeciągle.