Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Słowa te ostudziły zapał Konrada i pogłębiły zmarszczkę rysującą się mu na czole. Usiadł znowu na ławce i milczał chwilę.
— Śmiészna myśl! rzekł, wstrząsając głową, jakby z niéj ciężar jaki chciał zrzucić. Ja miałbym Ręczyn sprzedać? Nie! nic z tego nie będzie! nikt mię do tego nie zmusi!
— Ny, rzekł Efroim obojętnie, kto ma zmuszać? Ja to tylko tak sobie powiedziałem. Ale ot ten pan idzie tutaj, to ja pójdę już sobie, bo mnie do stodoły trzeba. Ale niech jasny pan o obietnicy pamięta, co mi ją dał.
— O jakiéj obietnicy?
— Że ja mam na Nowy rok moich pięć tysiąców rublów odebrać. Mnie korzystny interes zdarza się, to ja tych piéniądzów koniecznie miéć muszę!
— W porę wybrałeś się... niechże cię!.. zaczął Konrad; ale nie dokończywszy słów zaczętych, powstał szybko z ławki, aby spotkać idącego ku niemu gościa.
Efroim odszedł, nie tak jednak prędko, żeby nie módz zamienić z nadchodzącym znaczącego spojrzenia. Jakkolwiek ujrzeli się dziś po raz pierwszy w życiu, wiedzieli wzajem o sobie kim byli i w jakich celach porozumiéwać się im ze sobą wypadało.
Porycki zbliżał się wyświéżony, promieniejący z wyprostowaną postawą i z ręką ku gospodarzowi domu wyciągniętą.
— Miłe sny miałem pod gościnnym dachem państwa, zaczął tonem pełnym wesołéj swobody.
Nagle jednak, jakby go cóś szczególnego w twarzy pana domu uderzyło, ścisnął mu dłoń z przyjacielską serdecznością i z wyrazem twarzy troskliwym a zasmuconym zawołał: