Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/132

Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak, za tydzień.
Abramek jeść przestał, czoło na dłoni oparł i ze wzrokiem wbitym w ziemię zamyślił się nad czemś głęboko. Po zsuniętych brwiach jego i linii warg cienkich, które wykrzywiły się nieco, poznać można było, że zaduma jego pełną była gorzkich niecierpliwości jakichś, głuchych niechęci i gniewów.
Z bawialni tymczasem dochodziły do piérwszéj izby zmieszane odgłosy rozmów bardzo ożywionych; wyróżniały się pomiędzy innemi głosami dźwięczny a przekonywający głos Poryckiego i porywczy sposób mówienia Konrada. Po chwili jednak dwa głosy te zniżać się poczęły, w szept jakby przechodząc. Rzeczywiście, agent główny i mąż Lili usunęli się nieco od reszty towarzystwa i wsparci obaj o wytarty fortepianik, półgłosem zamieniali ze sobą następujące wyrazy:
— Mam nadzieję, mówił Porycki, że pan wierzysz w żywą życzliwość, którą powziąłem ku niemu od piérwszego wejrzenia.
Konrad wyciągnął rękę do uścisku.
— Jak Boga kocham! odrzekł, nie wiem dlaczego, ale i ja pana z całego serca pokochałem...
— A więc posłuchaj pan mojéj rady! Egzekwuj sądownie oblig żony u jéj brata...
Konrad myślał chwilę ze spuszczoną głową.
— Nie! odparł, trudno... widziéć się z Mieczysiem mogę i poprosić go żeby oddał, jeżeli może... ale dusić go... On, widzi pan, mój krewny i rówieśnik..
Przytaczałby daléj argumenty, których już raz w podobnéj użył rozmowie, ale przerwał mu Porycki.