Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/176

Ta strona została uwierzytelniona.

obce, że kroki te i głosy on sam tu sprowadził... Cóś niewyraźnego, nieokreślonego, cóś o czém słyszał nieraz, co sam w chwilach pewnych przelotnie uczuwał... podniosło się teraz we wnętrzu jego i zabolało go w piersi. Jakieś dźwięki dobrze znane, lecz o których nie pamiętał nigdy, brzmiały mu teraz w uchu; jakieś uczucia z krwią może odziedziczone, w najtajniejszych dla niego samego głębiach serca drzémiące, obudziły się i przemówiły... Uczuł nagle to, czego nie czuł nigdy — uczuł wstyd i żal. Oparł na dłoni zrumienione czoło, westchnął i sam do siebie zawołał:
— A to, jak Boga kocham! ktoby się kiedy spodziewał że ja to zrobię!
Wymawiając słowa te, poniósł rękę do oczu, bo zwilżyły się one kilku gorącemi łzami.
W téj saméj chwili jednak podniósł szybko głowę i zdawał się przysłuchiwać czemuś z uwagą i nagłém zaniepokojeniem. Za pałacem i dworskim dziedzińcem, w pobliżu gdzieś folwarcznych zabudowań, ozwał się śród ciszy nocnéj turkot kół, głucho dudniących na przymarzłéj, cienką tylko warstwą śniegu okrytéj ziemi. Po tym odgłosie nastąpił inny podobny.
— Ktoby to mógł przyjeżdżać w téj porze? rzekł do siebie Konrad.
Przykro zaniepokojony, opuścił ogrodzenie, o które wspierał się dotąd, i szybkim krokiem zmierzył ku pałacowi.
— Ktoby to mógł przyjeżdżać w téj porze? w téj saméj chwili zapytywał w głębi pałacu pieszczony głos Lili.
Siedziała ona przy kominku, na którym palił się ogień otulona ciepłym szalem, od blasku i gorąca płomieni osłoniona nawpół ekranem. Naprzeciw niéj, z książką w ręku,