Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/180

Ta strona została uwierzytelniona.

dła. Słowa Żyda przywiodły mu przed oczy wyobraźni widmo nędzy, o któréj możebności nigdy nie myślał, któréj dla siebie nie przewidywał nigdy.
— Co robić? szepnął znowu. Nie mogęż ich tak z kwitkiem puścić. Ludziska biédni.... wierzyli nam...
— Wié pan co? perswadował Efroim. Jeżeli pan już tak koniecznie chce tego zrobić, to niech im pan zapłaci za rok, z tych pieniędzów co pan ich na obligu u grafa ma i co panu graf za rok wypłacić obiecał.
Konrad podniósł obie ręce i gestem radosnéj poufałości opuścił je na szérokie ramiona Żyda.
— Wiész co, Efroimie! zawołał, ty jesteś, jak Boga kocham, rozumnym człowiekiem. Masz racyą! zapłacę im temi piéniędzmi, które mi graf za rok odda. Tym sposobem będzie, jak to mówią, i wilk syty i owca cała, bo rzeczywiście... gdybym im teraz oddał gotówkę, to z czegóżbym żył?
— Z czegoby jasny pan żył? powtórzył Żyd. Kamieniów przecież jasny pan gryźć nie będzie!
— I za cóżbym kupił ten majątek w królestwie, co mi stręczył Eli?
— Jego darmo nie dadzą! uśmiechnął się Efroim.
— No, to rozmówię się tylko z nimi i powiem im, żeby jeszcze rok zaczekali...
Z temi słowami chciał postąpić naprzód, ale Efroim drogę mu zastąpił.
— Niech jasny pan tego nie robi, ja jasnemu panu dobrze radzę! Te ludzie bardzo złe i rozgniewane za to, że przed nimi sprzedanie Ręczyna schowali. Oni gotowe jasnemu panu różnych niegrzeczności nagadać, albo i gwałtem odebrać pieniądze, co pan ma ich przy sobie...
— Czyż oni mogą uczynić cóś podobnego?