Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/181

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ny, czemu nie mogą? Człowiek jak w złość wpadnie, to wszystko zrobić może. A tam niejeden człowiek ale kilku..
W téj chwili z folwarcznego dziedzińca doszedł znowu uszu rozmawiających turkot bryczki czy woza.
— O jeszcze jeden jedzie! zawołał zcicha Efroim, to pewno ten ekonom z Białowoli, co pan u niego w przeszłym roku tysiąc rublów pożyczył, jak jasna pani do Warszawy jechała.
Konrad znowu za głowę się pochwycił.
— A to skaranie Boskie! ja z nimi rady sobie nie dam... A gotówki oddać przecież nie mogę, bo...
— Ot, niech jasny pan prędko do stajni pójdzie i do tego węgierskiego wózka, co pan wié, parę koniów założyć każe... oni tam już przygotowane stoją...
— A jak Boga kocham, Efroimku, masz racyą... czmychnę! Ale któż to kazał konie przygotować?
— Z przeproszeniem pańskiem, to ja sam zrobił. Ja zawsze lękał się, żeby oni tu w ostatniéj godzinie nie zlecieli się na jasnego pana jak te kruki.... ja jasnemu panu dobrze życzę.
— Czmychnę! po sekundzie namysłu i z większą niż wprzódy determinacyą wyrzekł Konrad.
— Niech jasny pan prędko idzie, bo oni gotowi nadejść. Ich tam moja żona gadaniem, a mój syn wódką i zakąsywaniem trzyma... ale...
Konrad uczynił kilka śpiesznych kroków, lecz zawahał się nagle.
— A moja żona? wymówił tonem zapytania.
— Ny! a co jasnéj pani tu stanie się? Ją jutro pan agent do N. odwiezie.