Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/199

Ta strona została uwierzytelniona.

go! Kocham cię na śmierć i życie! Jadę... idę z tobą kiedy zechcesz, dokąd zechcesz!..
I bez łez już, wyprostowana, silna gorączką uczuć, owijała się futrem podawanem jéj przez Brygisię, świadka całéj téj sceny. Brygisia pełném przywiązania i litości okiem patrzyła na nią. Zapinając haftki aksamitem powleczonego futra, szepnęła pani swojéj słów kilka. Lila zwiesiła znowu ręce, jakby nowym niepokojem tknięta.
— Prawda! rzekła, a Konradek?
— Jaki Konradek? niecierpliwie zapytał Porycki.
Widać było, że sam ton mowy jego onieśmielił już Lilę. Z trwożnem więc spojrzeniem i cicho bardzo odpowiedziała:
— Mój syn!
— Gdzież on jest?
— Tam na górze z piastunką i boną — w zastępstwie pani swéj, rzekła Brygisia.
— A więc niech tam zostanie; bona odwiezie go do ojca...
— Niech zostanie?... zawołała Lila.
Okrzyk ten wydarł się z jéj piersi, ale urwał się niedokończony nawet, bo oczy jéj spotkały wzrok Ildefonsa, pełen surowego, ironicznego wyrzutu.
— Jeżeli nie dla opinii ludzkiéj, to wyrzekniesz się mnie może dla tego dzieciaka! szepnął schylony nad nią.
Słowa jego były ostre, ale głos którym je wymówił dźwięczał w głębi żalem głębokim, namiętnym. O! był to mistrz! a ona... czyż miała broń jaką? Za całą odpowiedź złożyła rękę na jego ramieniu i wraz z nim postąpiła naprzód. Przed progiem jednak stanęli oboje. Ona zwróciła się ku dawnéj swéj służącéj.