Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/206

Ta strona została uwierzytelniona.

— Staralibyśmy się, matko, ciepłem naszego domowego ogniska, ciszą naszego życia uciszyć trochę, uspokoić jéj wiecznie wzburzone i niespokojne serce; staralibyśmy się powoli i stopniowo wlać w umysł jéj choć trochę zdrowych i dobrych wyobrażeń o życiu, wzmocnić węzeł uczucia pomiędzy nią a dzieckiem jéj, które zaniedbywała zawsze, a opuściła teraz... Potém odkrylibyśmy dla niéj drogę jaką prostą i widną, na któréj choćby nawet nie znalazła zupełnego szczęścia, zachowaćby mogła cześć swoję i zapewnić sobie spokojną, bezpieczną przyszłość...
Stara kobiéta smutnie wstrząsała głową. Miała ona zapewne na pełne zapału słowa córki odpowiedzieć słowem wątpliwości głębokiéj, gdy na dziedzińcu ozwał się szelest sanek, sunących szybko po śniegu, i głos woźnicy wołającego na konie.
— Mieczysław! z radością krzyknęła Michalina i rzuciła się ku drzwiom.
Z gwarnemi téż okrzykami rzuciły się ku nim dzieci i stara matka powstała także, aby u progu powitać wracającego do domu ukochanego męża swéj córki.
Mieczysław wszedł do pokoju w podróżnem ubraniu, pełen uszanowania pocałunek złożył na ręku matki i przeciw zwyczajowi swemu przelotną tylko pieszczotą powitał garnącą się doń dziatwę. Długo wzamian, dłużéj niż zwykle w podobnych razach bywało, zatrzymał on w objęciu swém Michalinę, a ona téż, podnosząc w milczeniu twarz swą ku jego twarzy, długiém, bacznem wejrzeniem zatonęła w jego oczach. W oczach tych wyczytała wrzącą w nim burzę bolesnych uczuć; na bladém, schmurzoném czole jego ujrzała dolegliwą, gryzącą troskę.