Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/212

Ta strona została uwierzytelniona.

Mieczysławowi ramiona na szyję i rozpłakał się na głos. W płaczu tym dorosłego mężczyzny, głośnym i spazmatycznym, było cóś dziecinnego, cóś co nie współczucie wprawdzie i nie szacunek, ale litość nad boleścią jego, zarówno jak nad słabością, budziło.
— Panie Konradzie! uspokój się pan, na Boga! mówiła, zbliżając się do rozszlochanego gościa, Michalina.
Gość obie jéj ręce ucałował w milczeniu.
— Przyjechałem, ozwał się nakoniec, prostując się i łzy ociérając, przyjechałem prosić łaski waszéj... dla mego dziecka!
Mówiąc to, wyciągał rękę w stronę drzwi.
Teraz dopiéro Mieczysław i Michalina spostrzegli, że do pokoju weszła także i zatrzymała się u progu kobiéta na piastunkę wyglądająca, a w objęciu swém trzymająca trzyletnie dziecię. Michalina wydała okrzyk, w którym smutek mieszał się z radością, poskoczyła i wzięła dziecię z rąk niosącej je kobiéty.
— Biédna! biédna, niewinna istoto! szeptała, niosąc je ku ciepłemu kominkowi i usiłując rozwinąć chustki, które zakrywały mu twarzyczkę.
Konrad tymczasem, stojąc na środku pokoju, mówił daléj:
— Opuściła je matka rodzona.. porzuciła i mnie i dziecko... Cóż z niém uczynię?.. Myślałem że weźmie je moja matka, ale i ona teraz dachu nad sobą nie ma... Odwiozłem ją dziś właśnie do Białowoli, a dziecko wam oddaję. Zlitujcie się nad niém, przytulcie je, dopóki ja sobie nie upatrzę czegóś... nie zamieszkam stale gdziekolwiek... Nie wiem teraz sam gdzie się podziać i co z sobą robić! Oszu-