Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/218

Ta strona została uwierzytelniona.

przeglądał nagromadzone tam w czasie nieobecności jego papiéry. Były to pozwy urzędowe o wypłacenie podatków i innych należności publicznych, regestra i zapiski wykazujące potrzeby przeróżnych gospodarskich napraw, ulepszeń i wydatków. Jakkolwiek Mieczysław każdy z papiérów tych, przypominających mu groźne i kłopotliwe jego położenie, czytał z chmurném i uważném skupieniem, a piérwsze słowo które wymówił po skończoném czytaniu nie tyczyło się wcale ich treści. Usuwając od siebie przeczytany papiér, powstał z krzesła i rzekł:
— Jutro jadę do Białowoli...
Michalina siedziała przy stole, z robotą w ręku, ale wzrok jéj z miłością i niepokojem tkwił w nachmurzonéj twarzy męża.
— Do Białowoli? powtórzyła; tak, rozumiem cię....
— Może, mówił Mieczysław, rękę po czole przesuwając, może drzwi, zamknięte przed bratem, otworzą się przed matką... Może téż upomnienie i prośba matki przemówią tam, gdzie umilkły wstyd niewieści, sumienie i rozum..
— Tak, rzekła Michalina, ale czy matka twoja zechce?
— Czy zechce pojechać? przerwał Mieczysław, widzieć się ze zbłąkaném swém dzieckiem... przemówić do niéj głosem macierzyńskiego uczucia i macierzyńskiéj powagi! Ha, nie wiem! ręczyć za to nie mogę! Zawsze jednak obowiązkiem jest moim nie opuszczać i tego jeszcze środka ratunku dla niéj! Kto wié? spróbuję! pojadę!...




Dom białowolski, mały, lecz ładnie zbudowany i niegdyś tak świeżo bielejący wśród ciemnéj zieleni, przybrał od czasu zamieszkania w nim pani Leontyny pozór naze-