Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/241

Ta strona została uwierzytelniona.

rzony takiemi jak pan zdolnościami umysłu, mógłby wcale inną, zaszczytniejszą spełniać rolę.
Słowa te powiedziane były z otwartością, właściwą charakterowi człowieka, który je wymawiał. Elego widocznie przykro one dotknęły. Przez chwilę miał postawę i wyraz twarzy człowieka, czującego się w sprzeczności z samym sobą. Parę sekund oczy jego, pojętne i błyszczące, tonęły w spokojnych i lekko tylko przyćmionych smutkiem oczach Mieczysława.. Uczynił potém żywe poruszenie i rzekł stanowczym głosem:
— Przepraszam pana, pan się myli. Ja nieprzyjacielem pańskim nie jestem.
Umilkł, spuścił oczy i zdawało się, że w myśli zapytywał o cóś sam siebie, że we wnętrzu swém godzić usiłował cóś, co pogodzić się w żaden sposób nie dawało. Podniósł nakoniec głowę i rzekł znowu:
— Pan mówi, że ja wiele złego panu zrobiłem. Nu, ja robił, to prawda. A dlaczego ja robił? bo mnie to miało przynieść wielkie korzyści, a człowiek sam sobie zawsze najlepiéj życzy. Ale ja i panu źle nie życzę, a żeby pana o tém przekonać, wyjmę z kieszeni ten papiér i ten ołówek i cyframi panu pokażę, jaki pan może być bogaty i szczęśliwy jeżeli pan zrobi tak, jak ja panu radzę.
Mówiąc to, wydobył z kieszeni gruby pugilares, wydarł zeń kartę czystego papiéru i pochylony nad stołem, zaczął kreślić na niéj cyfry ołówkiem. Przedstawiał Mieczysławowi wartość Orchowa, którą znał wybornie, i nieliczne obciążające go należności; obrachowywał kapitał, jaki po sprzedaniu majątku pozostać miał w ręku sprzedawcy i jakie kapitał ten przynosić mógł procenta. W rachunku swoim nie rozminął się ani na źdźbło z rzeczywi-